niedziela, 3 stycznia 2016

Dwa

Właściwie niekoniecznie pamiętam cokolwiek z okresu szpitalnego. Dużo uśmiechów, pocieszeń, że będzie dobrze. Wiedziałem, że nie będzie. Wszyscy wiedzieliśmy. Ale miło jest tak poudawać z nadzieją na lepsze jutro.
Lepsze jutro nigdy nie nadeszło.
Leczono mnie, a ja się temu poddawałem. Zmieniano mi opatrunki, prowadzono na rehabilitacje, które miały mi pomagać rozruszać stawy i kręgosłup. Na początku przynoszono mi jedzenie, potem sam już chodziłem na dół do baru. Wokół szpitala stało kilku ochroniarzy, podobnie jak w samym budynku. Nie życzyłem sobie, żeby jeden z nich stał przy moim pokoju, który od korytarza odgrodzony był szklaną ścianą, więc przenieśli go kawałek dalej, ale nadal na bezpieczną dla mnie odległość. Pozwalałem jednak dopuszczać do siebie część fanów, mimo że lekarze kręcili głowami, bo przecież powinienem odpoczywać. Nie chciałem odpoczywać, chciałem jedynie zapomnieć. Rozmawiałem z dziewczynami w wieku nastoletnim po to, by się czymś zająć. Podpisywałem płyty i koszulki, pozwalałem robić im ze sobą zdjęcie, nie przejmując się swoim gównianym wyglądem - bo gdy przybiegła do mnie mama z nożyczkami, grzecznie ją odsunąłem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mój organizm i umysł potrzebowały relaksu, ale wypierałem się swoich pragnień.
Oddawałem światu tyle, ile tylko potrafiłem. Jak najwięcej.
Ale ona i tak była. Nie chciała ze mnie wylecieć.

W końcu nadchodzi upragniony dzień. Po ponad trzydziestu dniach wychodzę ze szpitala o własnych siłach. Ubrany w ciemne spodnie, białą koszulkę i trampki ruszam ulicami Los Angeles. Idąc spoglądam na swoje odsłonięte ręce - gdzieniegdzie na przedramionach widoczne jeszcze są siniaki, dostrzegam nawet parę blizn. Odruchowo dotykam policzka, na którym rysuje się już większa szrama. Lekarze proponowali mi usunięcie jej, ale odmawiałem.
Bo gdy patrzyłem w lustro, widziałem ją.
Uśmiecham się do odbicia w witrynie piekarni. Odsuwam dłoń od twarzy, na palcach też mam małe kreski. To od szkła.
Czy pamiętam, gdzie to się stało?

Mieszkam w Los Angeles od tylu lat, ale ulice tego miasta w bardzo dużej części są mi nieznane. Dlatego teraz nie poznaję ani jednej, mimo że wszystkie są podobne.
Wędruję uliczkami już od dobrych dwóch godzin. Jedynie przez moment pomyślałem, że mogą się o mnie martwić w domu, jednak szybko przypomniałem sobie, że jestem już dorosły. Przynajmniej fizycznie. Oglądam domy, ludzi, zwierzęta, sklepy i kawiarnie. Mijam mały zakład, dalej piekarnię, stolarza, szewca. Nie raz mam wrażenie, że widzę ją, ale to wrażenie znika, gdy napotkane osoby odwracają głowy. Czuję na sobie różnorakie typy spojrzeń - widzę odrazę, współczucie, troskę, uśmiech, wrogość. Nie reaguję na żaden gest.
Orientuję się, że szukam jej.
I podejmuję decyzję, na pierwszy rzut oka bardzo głupią i prostolinijną.
Zaczynam rozglądać się za barem.

Speluna. Tak by to nazwała mama.
Dym, syf, krzyki, smród alkoholu. Jest po dwudziestej pierwszej, niebo za oknem jeszcze jasno, a mimo mojego godzinnego tutaj pobytu nie tknąłem jeszcze niczego, co ma procenty. Wypiłem chyba z litr wody z cytryną, przez co trzy razy wędrowałem już do toalety.
Każda osoba tutaj wydaje mi się być zwyczajna, a wiem, że tak nie jest. Za każdą twarzą kryją się setki myśli, za każdym spojrzeniem kryje się historia. Wszystkie są inne, wyjątkowe, nietuzinkowe. Podobnie jak moja.
Wstaję z parapetu, gdzie jak dotąd zajmowałem miejsce i po raz czwarty podchodzę do baru.
- Te, blondyn, suń dupę.
Jeśli to była próba pyskówy z oczekiwaniem na skutek, jakim byłoby zastraszenie - nie wyszło.
Odwracam głowę przez ramię i zerkam na dziewczynę, która postanowiła się do mnie przypieprzyć.
Czarne włosy, ciemne oczy, za dużo makijażu. Oczywiście - tutaj niespodzianka, uwaga - ma na sobie czarny top i czarne spodnie. Nie mogło również zabraknąć czarnych butów na koturnach. Zadziwiające, niecodzienne i jakże wyjątkowe.
- Te, czarna, schudnij, to sobie miejsce znajdziesz. - Pochylam się z powrotem nad blatem i szukam wzrokiem barmana. Woda z cytryną moim życiem. A toaleta drugim domem.
Kiedy parę minut później miejsca obok mnie zwalniają się, nie spodziewam się niczego innego, jak tylko Czarnej.
- Miły jesteś.
- Przepraszam. Nie przepraszam. - Uśmiecham się, nawet na nią nie patrząc. Popijam słowa kolejną szklanką wody.
- A ty co, wielbłąd? - prycha.
- Coś się przypieprzyła? - Opieram brodę na dłoni i okręcam się lekko w stronę dziewczyny.
- Widzę, że niekoniecznie często tutaj bywasz.
- Prawdę mówiąc, jestem tutaj po raz pierwszy i ostatni.
Odstawiam pustą już szklankę i zsuwam się z wysokiego stołka. Jak na ciotę przystało, wpadam na idącą właśnie obok mnie dziewczynę. I jak przystało na dżentelmena - łapię ją zanim spada na ziemię i przyciągam do siebie, po czym od razu puszczam.
- Nie ma za co - burczę, nawet na nią nie patrząc.
- Wylałeś moją wódkę - słyszę w odpowiedzi.
Prycham tylko i próbuję przejść obok liżącej się pary. Słodko. To na pewno pasjonująca miłość z równie pasjonującą historią, której nie chciałbym poznać.
- Mówi się coś do ciebie. - Kościste palce szarpią mnie za ramię do tyłu, więc się obracam.
Szare włosy, jakby lekko niebieskie. Przeszywające spojrzenie, trochę już wstawione. Wręcz idealna twarz. Szczupła, nawet chuda.
Prawie idealna.
Nie jej.
- Kup sobie nową - odpieram, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nie chcę czy nie umiem?
- Zostaw ją, blondyn. - Zza Szarej wyłania się Czarna. - Wątpię, żebyś miał ochotę zadzierać z Grey.
- Chyba raczej ona ze mną, Black. - Przewracam oczami i odwracam się na pięcie.
Nadal się liżą, nadal słodko.
Wzdycham.
- Przeginasz.
- A co, ma przy sobie broń? Pistolet? Karabin? Fajerwerki?
- Wszyscy lubimy fajerwerki - mruczy Szara, a uśmiech wręcz przebija się przez jej głos.
W końcu udaje mi się znaleźć przejście obok Romea i Julii, więc znikam w nim, słysząc za sobą Czarną.
- Ale nie konstruować, Grey.

Odejść od czegoś, co się kocha, to jak pragnąć umrzeć z braku powietrza. To jak żyć wbrew naturze, wbrew potrzebie oddychania. Jak próba zatkania nosa i ust, na siłę, ze łzami w oczach.
Kładziesz więc dłoń na buzi, palcami przytykasz nozdrza. Sekunda, dziesięć sekund. Wytrzymasz trochę, ale to zaczyna boleć. Dusisz się, zamykasz oczy. Twoje ciało domaga się tlenu, twój umysł domaga się odrzucenia go z szuflady zarezerwowanej na potrzeby życiowe. Ale w końcu odpuszczasz, zachłystujesz się powietrzem. Nie potrafisz sobie odmówić. To jak próba uwolnienia się od nałogu podjadania czy palenia. Dyszysz, kipisz złością, bo słabość zwyciężyła.
Z oczu kapią ci łzy, bo powietrze okazało się być silniejsze.
Otworzyłem drzwi, przytuliłem go bez słowa. Potargane włosy brata wpadły mi do oczu, ale nie zwróciłem na to uwagi.
W końcu był w domu, to się liczyło. Uśmiechałem się, mimo że nie chciałem. Nie wiedziałem jak go pocieszyć, bo sam chciałem płakać. Za nią, za nim, za tym, co było. Nie potrafiłem pomóc jemu, bo sam pamiętałem i nie wiedziałem, czy potrafię zapomnieć.
Ale w końcu był i wierzyłem, że razem damy radę.

Nic się nie zmieniło. Nic. Może zebrało się tu trochę kurzu, ale pokój wygląda zupełnie tak, jak go wtedy zostawiłem. Brutalnie, w środku nocy.
Powoli docieram do łóżka, siadam na nie i podnoszę wzrok w zamyśle rozejrzenia się po pokoju, ale kładę się na zimną pościel i pamiętam. Pamiętam jak się bała, pamiętam jej łzy i oczy w tym dziwnym kolorze. Pamiętam, jak chciałem, żeby wszystko było dobrze.
Przewracam się na bok i przytulam do poduszki rozumiejąc, że w tęsknieniu nie zawsze chodzi o czas i odległość. Czujemy tęsknotę w takich momentach jak ten, gdy robiąc coś - nawet coś kompletnie statycznego, bezużytecznego - chcemy, żeby ta druga osoba była przy nas.
To był dziwny prolog, rozdziały piękne i naturalne, ale książka się jeszcze nie skończyła.

Upadek od czasu do czasu dobrze robi człowiekowi. O ile się nie potłucze na kawałki.
Miałem nadzieję, że się jeszcze nie potłukł.


***

Hej, haj, heloł.
Nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta, ale pewnie Livia się ucieszy na widok tego rozdziału.
Nie będę składać życzeń, albowiem złożyłam je już pod ostatnim rozdziałem na Czougu.
Mam nadzieję, że postanowiliście sobie realne założenia na 2016 - moim jest wrócić do zdrowia, a nawet sprawić, by było doskonalsze niż kiedykolwiek. Jutro sprawdzę karnet na siłownię, wracam do biegania (byłam już dwa razy, przy -10st zamarzła mi chustka) i postaram się zmienić swój jadłospis w miarę możliwości, który od jedzenia niczego przeszedł na jedzenie syfu.
A teraz biorę się za zakładkę bohaterów.
Love and happy new year <3


3 komentarze:

  1. EEEEEEEE, MAKARENA!
    Tęskniłam za bezsensownymi komentarzami. Tak jak Rik tęskni za tą szma, za Chis, znaczy. Za Chirs tęskni.
    WAŻNE, ŻE ŻYJESZ, KACZĄTKO. <3

    Durne komentarze, tak. Właśnie tak zaczęła się nasza relacja, Lovely. <3 Trzeba kontynuować tradycję, więc tak oto jestem, po długiej przerwie, zupełnie tak, jak ty.
    ''Wstawiła pierwszy rozdział, nikt jej więcej nie zobaczył''
    Dopiszę to do listy cytatów, które wygraweruję na Twoim nagrobku.

    Dobra, rozdział.
    Fajny. Supi fajny. Supi mega fajny i klimatyczny, I like that.
    Gdybym mogła opisać ten rozdział jednym słowem, to od razu walnęłabym ''szary''. Głównie dlatego, że blog ma szaro niebieski wystrój, co od raaaazu na mnie wpłynęło, no i Szara mi się spodobała. Ta lasia ma plus u mnie za opieprzenie Rika. CHOCIAŻ BYŚ JEJ ODKUPIŁ TRUNEK, HULTAJU.
    A ZRESZTĄ, WYLAŁEŚ TO SPRZĄTAJ.
    Nie no, kjut Rik jest kjut. Ale i tak bierz ścierę.

    Podoba mi się końcówka. Takie ukazanie tęsknoty do mnie przemawia.


    Dzięki Ci, Anno, że zostałaś kolejną rzeczą, która odsunęła mnie od uczenia się biologii, na pewno moja nauczycielka weźmie do pod uwagę i da mi zdać w innym terminie.
    ''Czytałam rozdział u Ani, prze pani.''
    ''Rymujesz i tego nie czujesz. Spoko, dziecko, zdasz pojutrze, będziesz pływać w moim kutrze.''
    Raffkiewicz, siad. Spieprzaj.


    Si ju lejta, maj Lowli.
    CZEKAM NA NEXCIKA <333333 :****88***


    nie.

    ~Raffy

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :)
    Spodobał mi się, bardzo.
    Pozdrawiam i czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Haj!
    Przestań myśleć, że nikt tu nie zagląda i nikt za Tobą nie tęskni, okay? Bo wkurzasz mnie tylko. Ludzie są po prostu zbyt leniwi, żeby skomentować. Albo mają przerąbane z rodzicami, tak jak ja.

    Tak, mamo! To wypracowanie do szkoły!

    Oczywiście, że się cieszę z nowego rozdziału. Tym bardziej, że jest on świetny i Szara jest super. Totalnie się zgadzam z Raff. Pomyślałam o tym samym podczas czytania. No kurde, czemu on jest taki wredny? Dlaczego nie posprząta po sobie? Dlaczego jej nie przeprosi i nie odkupi drinka? Dlaczego tak właściwie nie nawalił się w trzy dupy, żeby zapomnieć o Chris? Chris... :') To wciąż boli, wiesz?

    Dlaczego jak sobie myślę o Rikerze z blizną, to obraz w głowie mi się nie wyświetla? Kurde. Wyobraźnia nawala.
    Cały początek strasznie mi się podoba. Niby to taki zwykły opis pobytu w szpitalu, a jednak nikt nigdy nie opisał tego lepiej. O czym my w ogóle mówimy? Jesteś Sparrow, umiesz wszystko opisać w taki sposób, że chwyta za serce. Czy mi się wydaje, czy Rik próbował podrywać nieletnie? XD
    Jest inny. W tym blogu, jeśli porównywać go z Rikerem ze "Smile". Niby to wciąż ten sam Riker, ale jest zupełnie inny. Tamten był słodki, kochany. Ten jest wredny, opryskliwy i nie ma w sobie życia. Ale o to właśnie chodzi, prawda? Próba uratowania raju się nie udała i oto są skutki. Jestem bardzo ciekawa tego nowego Rikera, a jednocześnie boję się, że go nie polubię i będę wolała Rossa. Wstrętny gónwiarz, wszystko zniszczył. Nie wybaczę mu.
    Wiesz co? Idę sobie, bo czytam jeszcze raz ten rozdział i coraz bardziej chce mi się płakać.
    Cudowny rozdział. Jeden z moich twoich ulubionych.
    Trzymaj się cieplutko! Szczególnie teraz, gdy traci się nos za każdym wyjściem na zewnątrz, a nogi zamarzają, gdy czekach na przejściu.
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń